zeńskiego, podsunęła mu kubeł i mistrz zanurzył sterane nogi w zimną wodę, napił się, jak się patrzy, otarł wąsy, a podnosząc w górę trzy palce, wołał z grobową powagą do małżonki:
— Patrz, Betty, i słuchaj: gdybyś jeszcze kiedy usłyszała ode mnie, że chcę iść na tajemną wycieczkę, to poślij po pana doktora Czumpelika, tylko się śpiesz, prędko poślij po niego!...
starać o pannę Pepcię.
Nastąpił szereg pochmurnych dni. Niebiosa, jakby tylko czekały na tę tajemną wycieczkę Sokołów, zaraz nazajutrz się rozpłakały i deszcz koncertowy trwał przez cały tydzień. Było chłodno i o mało, że ziemianie w czerwcu nie palili w piecach.
Ale nietylko w przyrodzie, u Kondelików również było bardzo chłodno. Mistrz goił nogi i wysmarowywał na nie całe pudełka waseliny, a zawsze, gdy się tem domowem leczeniem zajmował, trzęsła mu się na ustach jakaś klątwa półgłośna, w której towarzystwie nie zabrakło nigdy imienia Wejwary. Wejwara, zgorzkniał mu rzeczywiście, jak się zdawało. Pepcia płakała skrycie i sarkała na zawistny los. Wiedziała już bowiem jasno, że Wejwarę ko-