Strona:Ignàt Herrmann - Ojciec Kondelik i narzeczony Wejwara Cz. 1.djvu/109

Ta strona została skorygowana.
105

koniec! Owszem, byłby on mógł konkurować o Pepcię, daj mi dokończyć, Betty, może zostałby potem zięciem, któregoby w magistracie wszystko paliło, któryby chciał być na afiszach Teatru Narodowego, któryby mi uczciwy chleb cisnął o ziemię i poszedł na scenę, a my oboje chodzilibyśmy na galeryę i klaskali, podczas gdy resztaby syczała. Ojcowie i matki aktorów muszą tak robić. Ten magistrat stokroć mi jeszcze milszy, choć mu w gazetach wymyślają siedem razy tygodniowo. To jest pewne i są emerytury...
Pani Kondelikowej było gorąco. Ładnie jej się udało! Chciała starego uspokoić, chciała go pozyskać na tę niedzielę i pokpiła sprawę. Nic nie pomoże, musi zakręcić.
— Nie gniewaj się, staruszku. Nie pójdziemy tam i będzie dobrze. Myślałam, że moglibyśmy ładnie spędzić niedzielę, a pana Wejwarę cieszyłoby i byłoby dlań pociechą za te wszystkie wyrzuty, któremiś go zasypał na tej tajemnej wycieczce, a Pepcia się także cieszyła. No, ale skoro się nie zgadzasz, nie pójdziemy. Potrafimy sobie odmówić.
— Nie pójdziemy? — zawołał pan Kondelik. — Pójdziemy tam, panoczku, właśnie, że tam pójdziemy. Ja chcę, aby go sobie Pepcia obrzydziła, rozumiesz? Niech na niego patrzy, na tego błazna, jak będzie wyglądał w maszkarze. A jemu powiem także słówko, że tego będzie miał dosyć!
Pani Kondelikowa nie pisnęła już nawet ani słowa i prosiła w duchu Pana Boga, aby Kondelik o tem przedstawieniu do niedzieli zapomniał. Potrzebneż jej było pochwalić się właśnie dzisiaj.