Strona:Ignàt Herrmann - Ojciec Kondelik i narzeczony Wejwara Cz. 1.djvu/110

Ta strona została skorygowana.
106

A zna przecież „tatkę” i wie, jak trudno z nim rozmawiać, gdy się w nim „gotuje.”

Pan Kondelik nie zapomniał.
W niedzielę w południe, ledwie podjadł, zaraz wstał, ubrał się i rzekł:
— Dziś pracujemy na budowli, jak w dzień powszedni — mamy wykończanie, muszę dojrzeć ludzi, ażeby się nie lenili. Idźcie sobie gdzie na spacer, ale o szóstej być mi w domu. Powrócę także i pójdziemy na to przedstawienie.
Wziął kapelusz i poszedł.
Ledwie odszedł, wybuchnęła Pepcia płaczem.
— Ja tam nie pójdę, mamusiu! Tatuś obmyśla coś strasznego, tatuś mu sam zrobi jaki wstyd, ja tego nie przeżyję. Już wszędzie wiedzą, że Wejwara chciałby chodzić do nas — Koszwancowie, u Małych, Nowakowie — będę tam, jak pod pręgierzem, mamusiu, ja się raczej utopię!
Żal córki chwytał panią Kondelikowę za serce; była sama bardzo zmartwiona tą historyą teatralną, ale widziała, że musi teraz działać jako matka.
— Wcale się nie utopisz, Pepciu, a co o tatce powiadasz, to jest bez sensu. Tatko jest mężem solidnym, mieszczaninem i malarzem, i wie, jak się ma między ludźmi zachowywać. Żadnego wstydu mu nie zrobi, tylko ty bądź rozsądną. Nie tracę nadziei, że się to wszystko skończy szczęśliwie. Wejwarze, Pan Bóg jakoś dopomoże.

W „chwalebnie znanym” salonie ogrodowym na placu Karola schodziła się już koło siódmej wieczorem zaproszona publiczność.