Strona:Ignàt Herrmann - Ojciec Kondelik i narzeczony Wejwara Cz. 1.djvu/125

Ta strona została skorygowana.
121

— Jezus Marya! — wykrzyknęła pani Kondelikowa.
— Jezus Marya! — powtórzyła Pepcia i obie damy nadstawiły ulewie swoje jedwabne parasolki, któremi z trudem ochroniły swoje kapelusze.
Pan Wejwara otworzył także parasol i stał tu, jak zmokła kura, nie wiedząc co począć. Nawet mu do głowy nie przyszło, ażeby pożyczyć swego parasola pannie Pepci i osłaniać ją dopiero zaczął, kiedy już dobrze zmokła. Tylko pan Kondelik stał spokojnie pod szerokim parasolem i patrzył z rozkoszą, jak jego towarzysze nasiąkają wilgocią niebieską.
A kiedy znów zagrzmiał grom, mruczał przez zęby z zadowoleniem:
— Ja wam dam tę suchą wycieczkę, macie, napijcie się teraz.
Pani Kondelikowa nie słyszała, bo grzmiało, ale z tego spojrzenia wymiarkowała, że się mąż cieszy z nieudanej wycieczki.
Nie mogła mówić ze strachu, a Pepcia już chwilę łkała nad zmarnowanym ubiorem, nad zepsutym parasolem, a może i nad kapeluszem.
— Powinniśmy byli... iść do tego... Tomasza... kiedy tatko... chciał — wyrzucała z siebie urywanym głosem i patrzyła na Wejwarę przez potok łez tak żałośnie, aż go to kłuło w sercu.
Odwrócił się, aby uniknąć jej bolesnego spojrzenia i nagle zawołał radośnie:
— Proszę pani, dorożka jedzie po szosie, może pusta, jedzie z Szarki!
I już leciał ku szosie, nie zwracając uwagi na