O kwadrans na pierwszą stawił się Wejwara. Miał na jednym boku pled na ramieniu, po drugiej stronie bujało na błyszczącym rzemyku puzderko z lornetką, a na trzeciem rzemieniu wisiała znana butelka opleciona i skórą obszyta, tym razem z winem. Wszystkie kieszenie marynarki miał nabite. W jednej był zapas cygar, w drugiej jakaś książka, może wiersze dla Pepci, które odczyta, gdy siądą na darninie, w trzeciej płaska szklanka do wina, a w czwartej? Hm! któż odgadnie, co w niej było! Pan Wejwara był tak przygotowany, jak gdyby zamierzał z doktorem Holubem puścić się do Afryki.
Mistrz Kondelik, widząc młodzieńca tak nadzianego, nie mógł się wstrzymać od złośliwej uwagi:
— Posłuchaj pan, panie Wejwaro, może masz pan także jaką pięciofuntową szynkę lub przynajmniej salami węgierską?
— Tego nie mam, proszę pana — odpowiedział Wejwara zakłopotany — ale mógłbym jeszcze skoczyć...
I już wyciągał rękę ku klamce.
— Ależ, panie Wejwaro — napominała pani Kondelikowa — tatko sobie żartuje! Czyż jedziemy do Australii?
Zakłopotany, stanął Wejwara, spoglądając po domownikach.
— Dokąd pojedziemy? — zapytał Kondelik.
— Do Czernoszyc, proszę pana, tam jest bardzo pięknie, jak mnie zapewniał przyjaciel. Jest to podobno niebiańskie zacisze. Ale już czas, abyśmy wyszli, pociąg odchodzi o godzinie pierwszej.
Strona:Ignàt Herrmann - Ojciec Kondelik i narzeczony Wejwara Cz. 1.djvu/133
Ta strona została skorygowana.
129