Strona:Ignàt Herrmann - Ojciec Kondelik i narzeczony Wejwara Cz. 1.djvu/138

Ta strona została skorygowana.
134

właściwym, ale prawdziwe Czernoszyce, dokąd się dostać chcemy, leżą przy kolei zachodniej, za Radotinem. Nie mogę sobie wytłómaczyć, jak ten kolega Havrda, po pierwsze, a potem ten portyer na dworcu Franciszka Józefa...
Nie dokończył, nie mógł dokończyć.
Mistrz Kondelik prostował się, wąsy mu się jeżyły, usta sapały. Szybkim ruchem obtarł czoło, z którego spływały mu potoki potu i chrapiącym głosem wyrzucił z siebie:
— A teraz chcesz mnie gnać na Smichów, człowiecze? Oto macie...
Także nie dokończył, pani Kondelikowa ścisnęła go mocno za ramię i stłumiła wyrzut, który chciał wymówić i, jak anioł zgody, zaczęła sama:
— Niema rady, staruszku, pójdziemy na Smichów, ale prędko, abyśmy nie spóźnili!
— Nie, szanowna pani — pośpieszył Wejwara — tam się nie spóźnimy, tam odchodzi ostatni pociąg o trzeciej — i jeśli państwo raczą, wsiądziemy do tramwaju.
— Pieszobym nie poszedł, dobroczyńco! — mruczał mistrz Kondelik. — Tego tylko jeszcze brakowało.
Kto umie, niech sobie namaluje usposobienie czterech nieszczęśliwców, w jakiem wychodzili z dworca kolei północno-zachodniej.
Przed oczyma pana Kondelika majaczył dom przy ulicy Jecznej, milutkie drugie piętro, kanapa w pokoju, lube fata morgana, złudny obraz utraconego raju. Jak pułkowy trębacz wybiegł pierwszy, kroczył przed rodziną, jakby sobie nie ufał, że się