roli ocalającego, że w to wszystko nareszcie sam uwierzył.
Po dziewiątej wtargnęli do Besedy inni trzej „żeglarze” — pani Kondelikowa z Pepcią i Wejwara. Ten ostatni był także już suchy, ale nie miał czasu i sposobności, ażeby sobie kazał spodnie wyprasować.
Mistrzowi Kondelikowi było to bardzo na rękę. Wodził Wejwarę od stołu do stołu, pokazywał go znajomym, zachęcając ich, aby pomacali spodnie Wejwary i powtarzał bezustannie strasznym głosem:
— Tak wyglądaliśmy obaj, obaj, panowie!
Kiedy małe towarzystwo siedziało znów przy swoim stole, przypomniał sobie naraz mistrz Kondelik:
— A gdzie jest mój parasol, Wejwaro! Gdzie go pan podziałeś?
Wejwara się zerwał i przestraszony patrzył na mistrza.
— Proszę pana, przecież ja go nie miałem, mnie go pan powierzyć nie raczył...
— Gdzie więc jest? — nacierał Kondelik.
— Jeżeli pan go nie ma, proszę pana, tedy najprędzej, najprędzej poniosła go woda, kiedy pan skoczył ze statku...
— Wejwaro! — zawołał mistrz wielkim głosem — nietylko więc, że byłbyś mnie pan bez mała utopił, ale także parasola mnie pan pozbawiłeś, a ja dałem za niego przed dwoma tygodniami cztery i pół reńskiego.
Wejwara milczał. Szczery uścisk ręki, którym go Pepcia pod stołem uszczęśliwiła, było dla niego
Strona:Ignàt Herrmann - Ojciec Kondelik i narzeczony Wejwara Cz. 1.djvu/163
Ta strona została przepisana.