Strona:Ignàt Herrmann - Ojciec Kondelik i narzeczony Wejwara Cz. 1.djvu/19

Ta strona została skorygowana.
15

bliwie pani Kondelikowa, obróciwszy małżonka i pchając go obiema rękami do pokoju. — Nie można! Usiądź, a zobaczysz!
Starał się co prawda mistrz Kondelik wyćwiczonym nosem rozeznać, co go oczekuje, ale odgadł tylko częściowo. Aa, zupa z kluskami z wątroby, jego ulubiony specyał. Niczem mu się tak „mateczka” nie umizgnęła, jak tym wytworem swej sztuki kucharskiej. Kluseczki z wątroby z korzenną wonią szczypiącego czosnku, byle ich tylko gęsto było w złocistej zupie, piórkiem szafranu perfumowanej, ach, to nie było proste jedzenie, to rozkosz, przytrafiająca się w rzadkich momentach życia. To nie była prosta zupa, to był koncert, poezya, to była idylla w ramie odpoczynku niedzielnego.
I mistrz Kondelik śpiesznie zrzucał marynarkę, odpiął mankiety, wytarł sobie dokładnie nos i już siedział w fotelu, formy poniekąd starodawnej, co prawda, ale niezmiernie wygodnej, wcisnął sobie pod brodę róg bielutkiej, lewandą pachnącej serwetki, przekładał, jak bawiące się dziecko, przybór z prawej strony na lewą i znów na prawą, i wołał do kuchni:
— No, kobiety, dalej, dalej! Mnie po tej szklaneczce mielnickiego zawsze dokładnie wytrawi.
— Po szklaneczce, po szklaneczce — powtórzyła pani Kondelikowa w kuchni przedrzeźniając. — Było ich pewnie kilka, ty mądralo! Już biegniemy!
Wtem przybiegła właśnie Kaśka, jak burza, z drucianym koszyczkiem, w którym były trzy szklanice pilzeńskiego, z czapeczkami piany, jak zbitej śmietany.