„Karafiatów,” wsunęła je w kopertę i zmierzając z niem ku szafce, rzekła lakonicznie z naciskiem:
— No, więc dobrze, Kondeliku!
Dyplomacya pani Kondelikowej miała swój styl, swój język, swoje odcienie. Dopóki mówiła: staruszku, była zupełnie jasna pogoda i zawsze nadzieja na pokojowe, zadawalające załatwienie wszystkiego, o co mianowicie chodziło. Słowem „staruszku,” „tatusiu,” „tatku” mówiła dobrotliwa, potulna, łagodna żona; ale gdy przebrzmiało to pieszczotliwe imię na próżno, z ust niezadowolonej, lub nawet obrażonej małżonki i matki, wtedy padało chłodne imię: Kondeliku!
Więc i tym razem brzmiało to słowo zupełnie ostro. A gdy je wymówiła, otworzyła drzwiczki spiżarni, włożyła kopertę między filiżanki i szklanki, zamknęła i zaczęła zbierać ze stołu serwetki i składać je.
— Na cóż to? — wymówił Kondelik, który znał sposoby swej małżonki.
— Nie, Kondeliku, nic — odpowiedziała małżonka. — Kiedy ci się nie podoba, nie pójdziemy tam. Boże drogi, nie będziemy same. Ja za „Karafiatami” nie przepadam, a zresztą Pepcia to sobie także wyperswaduje...
— No widzisz, Betty — mówił Kondelik z powagą — to jest mądre zdanie. Sądzę, że jeżeli Pepa pójdzie na bal kostyumowy, to użyje karnawału aż za wiele.
Pani Kondelikowa, która właśnie dłonią gładziła ostatnią złożoną serwetkę, rzekła kategorycznie, nie patrząc bynajmniej na małżonka.
— Nie, Kondeliku! Jeżeli dziewczyna nie pój-
Strona:Ignàt Herrmann - Ojciec Kondelik i narzeczony Wejwara Cz. 1.djvu/25
Ta strona została skorygowana.
21