32
dłem, aby się nie zakurzyły i nie pobrudziły. Przyniosła je szwaczka, panna Sztrajblówna, której dawną klientką była pani Kondelikowa.
Rozkoszny ubiorek „woalowy”, „princesse”, jakie wówczas noszono, koloru wiśniowego, który tak dobrze się zgadzał z kasztanowatym włosem i piwnemi oczyma Pepci.
Po śniadaniu matka i córka pośpiesznie sprzątnęły w pokoju, napaliły dobrze w piecu, aby sobie tatko wygodnie przeczytał gazety, i zniknęły potem w kuchni.
— Tak, dziecię — mówiła pani Kondelikowa — a teraz sobie wszystko przypomnij, czego będziesz potrzebowała, abyśmy się tatce nie potrzebowały kręcić po pokoju. Suknię teraz zostaw, przymierzysz ją sobie po obiedzie, gdy tatko pójdzie za swojemi interesami. Teraz pamiętaj o bieliźnie dziewczyno. Trzewiki weźmiesz sobie te lakierowane, a pończochy w paski...
— Ja myślałam, że te pomarańczowe, mateczko...
— Nie, dziewczyno, nie, te już były dwa razy prane, nużby potem jakie oczko pękło, to byłby ładny wypadek! Weźmiesz te zupełnie nowe, czarne z czerwonem, błyszczą jak jedwabne i to jest efektowne. Odprasuj sobie spódniczkę, także tę nową, z tem szerokiem przybraniem. Gdybyś przypadkiem upadła, czego nie daj Boże, suknia się odwinie, bielizna musi być jak alabastrowa. Nie te podwiązki do zawiązywania, Pepciu, te gumowe. Te zwyczajne rozwiązać się mogą czasem, i ładna to rzecz, kiedy tak spadnie. I spadną właśnie, kiedy tego człowiek naj-