Pani Kondelikowa się nie myliła: Pepcia nie siedziała.
Młody mężczyzna, który ją pochwycił, nie mógł się już od niej oderwać. Pianista po trzykroć przegrał całego walczyka, wielu tancerzy zmieniło po dwie i trzy damy, a Pepcia nie powracała. Fortepian zamilkł, odezwał się oklask, pierwszy organizator śpieszył do pianisty i przemówił doń kilka słów. Gracz obtarł tylko obfite krople potu na czole i nosie, z którego mu binokle zmykały — i znów zanurzył ręce w klawisze. A Pepcia była w nowym locie.
Nareszcie umilkł instrument na dobre i młody mężczyzna w czamarze, rozpalony jak żelazo, prowadził Pepcię przez salę. Gorzała także jak ogień, oboje ledwie dech chwytali, obojgu potrzeba było uspakajającego spaceru.
Pani Kondelikowa zauważyła, że niektórzy z organizatorów, spotykając się przy spacerze z tancerzem jej córki, szeptali doń słów kilka. Młody mężczyzna kiwał głową, jakby potwierdzająco, zaśmiał się trochę kłopotliwie, jak jej się zdawało, ale już znowu cały poświęcił się Pepci, rozmawiając z nią, o ile spracowane jego płuca na to pozwalały.
Nareszcie nie pozostawało nic innego, jak odprowadzić ją do krzesła. A gdy się zbliżał, patrzył młodzian uważnie, która z obu opiekunek, między któremi siedziała Pepcia, zwróci się ku niej. Ta będzie jej matką.
Pani Kondelikowa ułatwiła mu mimowolnie to rozpoznanie. Gdy się Pepcia zbliżała ku „przystani”, wyjmowała matka chusteczkę i roztrzepując ją, wołała z łagodną wymówką:
Strona:Ignàt Herrmann - Ojciec Kondelik i narzeczony Wejwara Cz. 1.djvu/48
Ta strona została skorygowana.
44