drzwi, za któremi spała córka Pepcia, w zasypiającej głowie po raz ostatni odezwała się myśl:
— Byłżeby to on — pan Wejwara?...
Pytania tego nikt nie mógł rozwiązać.
Kondelika.
Dawno minął karnawał. Panna Pepcia była na balu kostyumowym w Besedzie, ale jej tajemna nadzieja, że tam ujrzy pana Wejwarę, nie spełniła się. Powiedział Pepci, co prawda, owego wieczoru u „Karafiatów,” że się także wybiera na bal, że chce iść w przebraniu „Fausta,” ale oko jej go nie widziało. Przygoda z kaloszami stała się dla niego ogromnym pogromem. Z nikogo na świecie nie byłby sobie nic robił, przed wszystkimi Karafiatami i przed besedą całą byłby tańczył, choćby w dwóch parach kaloszy, tylko pannie Kondelikównie nie mógł się odważyć pokazać. Już znał jej imię, pan Hupner powiedział mu przy najbliższej okazyi drobniejsze szczegóły.
Tak przeszedł mięsopust, post, rozwinęła się wiosna, a młodzi ludzie się nie ujrzeli.
Franciszek Wejwara, który błogo wspominał swoją „wiśniową” tancerkę u Kaśka, nie ośmielił się szukać okazyi, ażeby się z nią spotkać. A kiedy mu czasem przyszło do głowy, że mógłby się z nią spotkać, oko w oko, zdawało mu się, że przepadłby ze wstydu.