Strona:Ignàt Herrmann - Ojciec Kondelik i narzeczony Wejwara Cz. 1.djvu/62

Ta strona została skorygowana.
58

Wiosna była bardzo ciepła i wszystko wróżyło przedwczesne nadejście pięknego lata.
Było to na początku czerwca, kiedy boisko pamiętnej „Gwiazdy” zaczerwieniło się pewnego niedzielnego południa czerwonemi koszulami sokolskiemi, zabrzmiało wesołemi pieśniami i ożywiło się setkami i tysiącami praskiej i okolicznej publiczności, bądź przybyłej koleją żelazną już rano lub pierwszym pociągiem po południu, bądź też towarzyszącej Sokołom, udającym się o godzinie pierwszej w drogę do Lubawy. Dnia tego urządzał praski „Sokół” pierwszą półdniową wycieczkę do „Gwiazdy,” połączoną z małemi ćwiczeniami na łące.
Mistrz Kondelik siedział tu już od obiadu, ażeby zachować to miejsce dla siebie. Przewidywał, jaki potem będzie tłok, i wyszukał wcześniej miejsce, gdzieby sobie po obiedzie mógł posiedzieć dłużej. Lubił wygodę i pierwszą troską na wycieczkach było dla niego wyszukanie kąta, gdzieby w cieniu mógł posiedzieć i odpocząć. Wycieczki pana Kondelika były właściwie wyjażdżkami. Wiemy, że był korpulentny i dłuższe chodzenie narażało go na pewne nieprzyjemne następstwa, jakim podlega większość spacerowiczów jego tuszy. Nie łatwo było wydostać go z Pragi, ale gdy się dał namówić na jaką wycieczkę w okolicę, wyjeżdżał najchętniej już przed południem, nie chcąc przy popołudniowym tłoku bić się o miejsce.
— A potem te zatracone lury na prowincyi! — gniewał się mistrz Kondelik. — Za karę trzeba je lać w siebie.
Pani Kondelikowa bardziej lubiła przechadzki