Strona:Ignàt Herrmann - Ojciec Kondelik i narzeczony Wejwara Cz. 1.djvu/63

Ta strona została skorygowana.
59

na otwartych miejscach. Nie dla siebie, lecz dla Pepci, której dobrze robiło świeże powietrze.
— Wiesz, dziewczyno, takie powietrze konserwuje świeżą płeć, spaceruj przeto, dopóki możesz! Przyjdą czasy, że się nasiedzisz i nie będziesz mogła wyjść z domu.
Pani Kondelikowa i Pepcia popijały właśnie kawę, mistrz Kondelik zalewał się piwem i gryzł piankową cygarniczkę, w której siedziało mocne „britanika.”
Naraz Pepcia odstawiła szklankę i twarz jej okryła się rumieńcem. Oczy jej utkwiły na małej grupie Sokołów na skraju poblizkiej gęstwiny.
Pani Kondelikowa nie przeoczyła wzruszenia córki. Rzuciła okiem w tym samym kierunku i oto, tam obok gęstwiny zasiadło towarzystwo, złożone z młodzieńców w szarych uniformach przy beczułce piwa. Tylko jeden Sokół stał jeszcze, jakby szukał najodpowiedniejszego miejsca, gdzieby usiąść, a Sokołem tym był pan Franciszek Wejwara. Po raz pierwszy ukazał się tu damom od owego fatalnego wieczorku w salonie Kaska.
— Patrz-no, Pepciu — rzekła pani Kondelikowa, jakby nawet nie przeczuwała, że go córka już spotrzegła — czy to czasem nie ten pan, co z tobą tańczył u Karafiatów?
Pepcia chętnie byłaby poprosiła mateczkę, aby milczała. Przecież tatko! Ale już się stało. Kiwnęła więc tylko głową.
— Co, ten z temi kaloszami? — zawołał mistrz Kondelik. — Gdzież on?