straszną prozą. Zdawało jej się, że teraz po niej łażą mrówki, tak była zakłopotaną. Prędko głaskała czerwony obrus na stole, zmiatała okruchy, odstawiała szklanki, ażeby zrobić Wejwarze miejsce. Znalazło się gdzieś osierocone krzesło, Wejwara chwycił je i już siedział.
Siedział — i nic więcej. Przez cały ten czas pragnął spotkania z Pepcią całą duszą, całem sercem, ale teraz, gdy siedział obok niej, ledwie się oczy podnieść ku niej odważył.
Mistrz Kondelik czuł się w obowiązku także coś powiedzieć. Nie dlatego, ażeby dla Wejwary zbudować złoty most, nie przeczuwał nawet na chwilę, co się u obu młodych dzieje, ale czuł na sobie spojrzenie swej małżonki.
— Kondeliku — zdało się mówić spojrzenie pani — teraz kolej na ciebie, abyś rzekł słowo.
Mistrz Kondelik odetchnął głęboko, napił się, sięgnął do kieszeni na piersi i wyjął cygara.
— Może pan pozwoli cygarko, panie Sokole — rzekł do Wejwary.
Wejwara z wdzięcznym uśmiechem przyjmował i w duchu sobie postanawiał, że to rzadkie cygaro schowa na wieczną pamiątkę. Ale już wyjął ojciec Kondelik nożyk.
— Masz pan nożyk, obetnij pan.
Nic nie pomoże, musiał zapalić, kiedy mu sam Kondelik zapalił zapałkę.
— No, wyskakaliście się i wybiegali — ciągnął mistrz. — Za młodu i ja to lubiłem, ale nie było na to czasu, miałem gimnastyki dosyć. Cały dzień by-
Strona:Ignàt Herrmann - Ojciec Kondelik i narzeczony Wejwara Cz. 1.djvu/69
Ta strona została skorygowana.
65