Strona:Ignàt Herrmann - Ojciec Kondelik i narzeczony Wejwara Cz. 1.djvu/72

Ta strona została skorygowana.
68

scowości. Już jako artystę cieszyłoby to pana! Bywają ładne widoki.
Po tych słowach wyprostował się mistrz Kondelik i pociągnął sobie kamizelkę. Oczy jego osunęły się na chwilę z Wejwary i zaleciały gdzieś w nieokreśloność. Jedno słowo Wejwary padło nań, jak ciepły promień. Artysta! Wybornie, mistrz Kondelik uważał się w duchu za artystę, choć miewał chwile kłopotliwej wątpliwości, czy tak jest w rzeczywistości, a tu nagle wymówił to słowo tak poważnie człowiek inny, jakby się to samo z siebie rozumiało. Od chwili, kiedy je Wejwara wymówił, wzrastało w mistrzu zajęcie dla sprawy sokolskiej.
— To prawda — potaknął ojciec Kondelik — czasem naprawdę potrzebuje człek dla dekoracyi czegoś nowego, kiedy sobie klienci życzą w sieni lub na schodach jaką ruinę...
Pepcia zadrżała radosnem oczekiwaniem. Namówi-ż Wejwara tatkę? Poruszy go? A serduszko jej wróżyło piękną przyszłość...
— A czy przyjmą każdego? — pytał ojciec Kondelik z małem powątpiewaniem. — Czy trzeba mieć jaką rekomendacyę?...
— Panie szanowny! — zawołał Wejwara podwyższonym głosem. — Męża, jak pan, praskiego mieszczanina, patryotę!
Mistrz Kondelik wahał się jeszcze chwilę, rozważał.
— Weź to, staruszku do serca — trąciła go pani. — Właściwie dawno powinieneś był zostać Sokołem. Wiesz dobrze, że pan budowniczy Beczka należy także...