Strona:Ignàt Herrmann - Ojciec Kondelik i narzeczony Wejwara Cz. 1.djvu/75

Ta strona została skorygowana.
71

— Proszę pana — zawołał Wejwara poważnie. — Stary mieszczanin i długoletni Sokół Styblo, Gabryel Żyżka, doktór Tomasz Czerny, Henryk Szmid, nasz stary szermierz Mülller, brat tatuś Różyczka, i ktoby ich wszystkich wymienił! — wszyscy ukazują się w uniformach...
Mistrz Kondelik znał niejednego z wymienionych, resztę przynajmniej ze słyszenia, i był spokojny.
Pani Kondelikowa słuchała wszystkiego jakby w zachwycie. Gdy patrzyła na Wejwarę i słyszała jego rozmowy ze „staruszkiem”, zdawało jej się, jakby im do rodziny przybył syn. Później, gdy sobie to spotkanie w Gwieździe wspominała, sama się dziwiła, jak gładko to poszło, jak się Wejwara mile przedstawił, jakby się już sto razy przedtem byli widzieli. „Są przeznaczenia” mawiała sobie pani Kondelikowa, wspominając te chwile.
Pepcia owego popołudnia niedzielnego mówiła mało. Słuchała tylko i było jej niezmiernie błogo. Jej również wydawał się Wejwara starym znajomym, a bywały momenty, że nie mogła uwierzyć, iż tu siedzi pan Wejwara, tancerz jej z Karafiatów — Wejwara, który jej zniknął, ledwie go ujrzała.
Za to tem gorliwiej z rosnącym zapałem mówił Wejwara, wtajemniczając mistrza Kondelika w bieg życia sokolskiego, wykonywając małe prelekcye ćwiczeniowe z odpowiedniemi wyrażeniami, opisując różne przygody na wycieczkach, jak skończony apostoł sprawy sokolskiej. A mistrz Kondelik słuchał i im więcej popijał, tem więcej żałował, że się „w to już dawno nie włożył” i że nawet nie wie, dlaczego do