Strona:Ignàt Herrmann - Ojciec Kondelik i narzeczony Wejwara Cz. 1.djvu/76

Ta strona została skorygowana.
72

tego niedoszło prędzej. Ale dogoni wszystko. W Gwieździe coraz było głośniej, a także pan Kondelik ulegał rosnącemu ożywieniu. Sam nie przeczuwał, jakim dziś jest bohaterem.

Nareszcie ku wieczorowi zabrzmiał trzepoczący dźwięk sokołówki, pobudka do ustawiania się w szeregi, znak do pochodu ku Pradze.
— My pójdziemy wolno ku kolei — rzekła pani Kondelikowa, żałując, że piękny ten dzień tak szybko upłynął.
— Nie, Betty — zadecydował stanowczo mistrz Kondelik. — Pójdziemy pieszo, z Sokołami! zszeregujemy się w tyle, przeprowadzimy pierwsze ćwiczenie...
Poszli pieszo, i prawdziwie, panu Kondelikowi wiodło się wybornie. Zrobił to lekki, równomierny marsz!
Wejwara zwracał po drodze uwagę, aby mu rodzina Kondelików nie zginęła z oczu, i gdy tylko mógł, odskoczył z szeregu, ażeby rzec jakie słówko do pana Kondelika, przyczem naturalnie głównym celem było przybliżyć się do Pepci. Wejwara lgnął całem sercem do sprawy sokolskiej, w sercu tem wszakże dość było jeszcze miejsca dla główki panny Pepci, dla całej miłej tej postaci.
Mistrz kroczył za ostatnim szeregiem Sokołów, mając po lewej stronie drogą połowicę, w prawicy zaś trzymał parasol, jak pałasz, podniesiony w górę. Pepcia dreptała z boku tatusia i co chwila gubiła krok. Pan Kondelik widział właściwie dziś po raz pierwszy Sokołów z tak blizka i wszystko mu się w nich