Strona:Ignàt Herrmann - Ojciec Kondelik i narzeczony Wejwara Cz. 1.djvu/78

Ta strona została skorygowana.
74

gniony, byłby się śmiał, to znów chwilami odzywały się w nim struny ogromnie tkliwe, pragnął, a nie mógł pić, spoglądał ukradkiem na Pepcię i spuszczał oczy przed panią Kondelikową, byłby śpiewał, a chwilami biło w nim serce lękliwie: czy, to nie sen? „Czy to ja jestem i jak się to wszystko stało?
A mistrz Kondelik, widząc, że się goście oglądają ku jego stołowi, przy którym migotała w ogrodzie czerwona koszula Wejwary, dumny był ze „swego Sokoła” i rozglądając się wokoło, obiecywał sobie w duchu: „no, poczekajcie, aż ja się wam pokażę!”
Było po północy, kiedy powstali. Wejwara szczęśliwy, że wolno mu było odprowadzić. Przy domu stanął Kondelik i zwrócił się nagle do Wejwary:
— Słuchaj pan, przyjacielu, jakże, nie mógłbyś pan po mnie jutro na chwilę wpaść, abyśmy zaszli razem do tego Wawruszki? Pan już umiesz zamówić i rozkazać, jak ma być, a potem musisz mi pan wskazać jakiego szewca, względem tych butów sokolskich?
— O, proszę pana — odpowiedział jak najchętniej Wejwara — buty robi dobrze szewc Krakora, także brat. Raczy pan być spokojny. Jeżeli pan pozwoli, mógłbym po południu, po obiedzie...
I dodał nieśmiało:
— Tylko gdzie pana znajdę, proszę pana?...
— Gdziebyś mnie pan szukał! — rzekł wesoło mistrz. — Gdzież indziej, jak nie w domu! Tu w tym baraku na drugiem piętrze, na prawo od schodów,