Strona:Ignàt Herrmann - Ojciec Kondelik i narzeczony Wejwara Cz. 1.djvu/88

Ta strona została skorygowana.
84

Pan Kondelik kończył właśnie ubieranie — był już w koszuli i w spodniach i teraz obuwał w pocie czoła buty.
Nie była to lekka praca i mistrz sam jej nie mógł podołać.
Siedział na krześle, panna Pepcia opierała się o niego z boku, aby nie spadł, a pani Kondelikowa ciągnęła za uszka; małżonkowie się pocili, Pepcia była jak róża.
— Tylko powoli, tatku — napominała pani; — gdy przerwiesz uszko, będzie koniec!
— Nie wywołuj wilka z lasu! — krzyczał wylękniony pan Kondelik.
Szczęście, że wszedł Wejwara, którego doświadczeniem udało się wsadzić mistrza w buty.
Mistrz, wycierając pot rękawem czerwonej koszuli, potupywał nogami.
Pani trzymała już płaszcz, Pepcia podawała czapkę, a Wejwara posuwał mistrzowi monogram na pasie, szukając starannie środka jego brzucha, aby to wygadało symetrycznie.
Nareszcie mistrz był gotów, a pani śpieszyła po pled, opięty zupełnie nowemi rzemieniami i skrywający połowę gęsi, funt szynki i kawał cielęciny...
Z głodu nie mógł mistrz umrzeć.
— Ale już czas, ażebyśmy poszli, proszę pana — zauważył Wejwara, widząc, że wskazówka na zegarze doszła do pół do siódmej. — O ósmej odchodzi pociąg, zanim dojdziemy na Smichów, upłynie godzina, a nie powinniśmy się zmęczyć zaraz na początku.