Strona:Ignàt Herrmann - Ojciec Kondelik i narzeczony Wejwara Cz. 1.djvu/89

Ta strona została skorygowana.
85

— No, już idziemy — odpowiedział Kondelik, kładąc sobie w kieszenie drobne pieniądze, nóż, zegarek, zapałki, klucz od mieszkania i inne drobiazgi.
Potem pożegnał się z żoną i córką, Wejwara kłaniał się głęboko i dodał nieśmiało:
— Więc do widzenia jutro na Karolowym Tynie, szanowna pani.
— Owszem, pojedziemy zaraz rano — potwierdziła pani.
A panna Pepcia zacierała z radości ręce.
Pani i córka odprowadziły obu Sokołów do sieni. Spoglądały za nimi, dopóki nie zeszli ze schodów, a potem prędko śpieszyły, aby wyglądać oknem.
Pan Kondelik wyszedł bardzo niepewnie z bramy i pierwszych pięćdziesiąt kroków szedł ogromnie nieśmiało, prawie wstydliwie.
Takim go Jeczna ulica jeszcze nie widziała. Ani głowy nie podniósł na ludzi i przyciskał się do Wejwary, jakby się za niego chował. Pewno się sąsiedzi napatrzyć nie mogą! Ale stopniowo się ośmielał, prostował, aż wreszcie kroczył zupełnie statecznie obok młodszego towarzysza.
— Tylko pan trzymaj krok, panie Wejwaro! — napominał go.
Kiedy minęli „Czternastu pomocników”, padł wzrok Kondelika nagle na oplecioną butelkę, która się bujała po boku Wejwary, mistrz stanął i zawołał:
— Do pioruna — wina zapomniałem zabrać z domu!
— To źle! — rzekł Wejwara.