Strona:Ignàt Herrmann - Ojciec Kondelik i narzeczony Wejwara Cz. 2.djvu/10

Ta strona została przepisana.

— Patrz, panie Wejwaro, gdybyś pan nie był zmarnował tyle czasu na tej łacinie i grece, a choć trochę przyuczył się malarstwa, byłbyś pan teraz pożytecznym człowiekiem, a dla mnie stanowiłbyś prawą rękę!...
— Mój Boże, szanowny panie — odparł Wejwara — gdybym wiedział, jak się wziąć do tego, dopomógłbym i dziś jeszcze, o ileby mi czas pozwolił.
— Jakoś to tam sam załatwię, Wejwaro, chociaż mnie to czasem dyabelnie męczy. Ale gdybyś pan umiał malować! Dojrzeć pomocników, zmieszać farby, zaranżować sufity, toby było dużo warte!
Wejwara zwiesił smutnie głowę. Na tem się zupełnie nie rozumiał.
Mistrz Kondelik ciągnął dalej:
— Powiem panu szczerze, zawsze dla Pepci pragnąłem, ażeby gdy dorośnie, znalazła kogoś z naszej braci, z cechu, rozumiesz pan, obrotnego człowieka, któryby jej się podobał. Kiedyś przejąłby wszystko po mnie, i wyszedłby na tem dobrze. Ale córeczkom zawsze rzemiosło tatki brzydnie! Każda chce wyżej frrr — frrr! zaraz chce być szanowną panią i mieć pana, coby sobie rączek nie mazał! Taki to teraz świat!
Panią Kondelikową takie zdania małżonka wprawiały w ogromny kłopot. Czuła, że Wejwara przecież nic nie winien, że nie jest malarzem pokojowym. Przerwała zatem bez ceremonii oracyę mistrza:
— Cicho, stary! Dlaczego wszystko złe widzisz u dziewczyn? Spojrzyj tylko, każdy syn mydlarza i młynarza chce być urzędnikiem kasy oszczę-