Strona:Ignàt Herrmann - Ojciec Kondelik i narzeczony Wejwara Cz. 2.djvu/102

Ta strona została przepisana.

— A gdzie Wejwara? — pytała pani.
— To dobre! — gniewał się mistrz. — Gdzie Wejwara! On poszedł dawno przede mną, oto skutki waszego uciekania. Napewno poszedł za temi obok wieży! Pomyliłyście nam szyki.
Pani Kondelikowa stanęła.
— Przecież, staruszku — rzekła niewesoło — myślałam, że idziecie razem, jak my obie...
— Gdzie jego nogi, a gdzie moje — odpowiedział mistrz gniewnie.
— Nie można pozwolić, ażeby biegł na próżno, staruszku — prosiła pani. — Pójdziemy tu oto dalej, a ty idź Wodiczkową, dopędzisz go i na bulwarze się spotkamy, lub przy moście.
Mistrz nie odpowiedział. Był zły, że się to tak pokrzyżowało, wykręcił się i bez słowa skierował się ku ulicy Wodiczkowej, obok wieży Nowomiejskiej.
Smutna szła pani Kondelikowa śpiesznie dalej, obok niej Pepcia, nawet nie mruknąwszy. Nie mówiła nic, aby mamusi nie dodawać złego humoru. W duchu potakiwała tym razem tatce; mamusia rzeczywiście powinna była zaczekać, aż się wszyscy zejdą. Nieborak Wejwara, za kim on biegnie!
Na bulwarze tatki nie było. Ale przy moście Karola stał czerwony cały od szybkiego chodu, w lewicy trzymał kapelusz, a prawicą ocierał z czoła pot, który coraz nowemi strużkami spływał mu z czoła. Stał sam — Wejwary nie było.
— Nie dogoniłeś go? — spytała pani Kondelikowa prawie ze strachem.