Strona:Ignàt Herrmann - Ojciec Kondelik i narzeczony Wejwara Cz. 2.djvu/104

Ta strona została przepisana.

Pepcia nie mogła usiedzieć. Do domu, do domu, aby ukryć swój ból, zawód, płacz.
Matka ją rozumiała. Po dalszem, godzinnem oczekiwaniu, Kondelik zapłacił za kawę i podniósł się z krzesła.
Więc dlatego nie spał, dlatego poświęcił poobiednią drzemkę! Rad byłby zaklął, ale kiedy spojrzał na żonę i córkę, owładnęło nim współczucie i milczał.
Około szóstej byli na rogu ulicy Jecznej; pan Kondelik sięgnął do kieszeni i podał małżonce klucz od mieszkania.
— Idźcie naprzód, ja zajdę sobie na szklankę piwa...
Pani Kondelikowa schwyciła go za rękę.
— Nie, nie staruszku, chodź z nami. Nie możesz teraz od nas uciekać, przyjdzie Urbanowa, Slawiczek, musisz być w domu, musimy to przecież wyjaśnić. Proszę cię, dziś nie chodź nigdzie, albo i ja także nie pójdę do domu.
Mistrz dał się nakłonić i nie odezwawszy się nawet słowem, poszedł naprzód, a damy za nim. Był to powrót równający się powrotowi po nieszczęśliwej bitwie. Gdzie ten nieszczęśliwy Wejwara?
Kondelik otworzył drzwi kuchni, wszedł do pokoju i stanął na progu, skamieniały z przerażenia. W mieszkaniu znajdował się obcy człowiek. Przerażenie mistrza zmieniło się w szalony przestrach. Na kanapie, jak Jeremiasz na gruzach Jerozolimy, siedział —Wejwara. Ręce jego bezwładnie spoczywały