Strona:Ignàt Herrmann - Ojciec Kondelik i narzeczony Wejwara Cz. 2.djvu/108

Ta strona została przepisana.

ka. — Nic nie potłucz, byłby to znak niedobry. Nieborak Wejwara, mógł sobie tu paznogcie z nudów poogryzać. To się udało! No, dzięki Bogu, że się tak skończyło. Toby ciocia była biegała, jak kot z pęcherzem, że nam zginął narzeczony!...
Pepcia nie odpowiadała. Jeszcze biło jej serce z tego wszystkiego, głównie zaś z radosnego przelęknienia, gdy znalazła Wejwarę w domu.
Tymczasem pan Kondelik w sypialni zrzucał odzienie i wdziewając czystą, suchą koszulę, wołał na Wejwarę w środkowym pokoju:
— Ale ładnie pan nas wyszykowałeś, Wejwaro! Pozwalasz się zamknąć, a ja pana goniłem po całej Pradze, omal ducha nie wyzionąłem. Chodź pan zobaczyć, jaką mam koszulę. Pan miewasz dziwaczne żarty.
— Ależ, proszę pana — bronił się Wejwara, prawie nadąsany — raczy pan wybaczyć, chybam się nie pozwolił zamknąć umyślnie?... Ja tu użyłem tyle strachu...
— A myślisz pan, że mnie z temi kobietami było wesoło? — mruczał pan Kondelik. — Czemuś pan nie krzyczał, kiedym zamykał drzwi?
— Nie słyszałem, szanowny panie — odparł Wejwara.
— A czemuś pan nie walił w drzwi?
— Pukałem do drzwi, szanowny panie, ale wtedy raczył pan już być daleko, w domu było, jak w grobie.
— Hm! wtedy biegłem już za panem, jak w re-