Strona:Ignàt Herrmann - Ojciec Kondelik i narzeczony Wejwara Cz. 2.djvu/113

Ta strona została przepisana.

w was, szanowni państwo, drugich, kochanych rodziców...
Dalej nie mógł Wejwara mówić. Pochylił się do ręki pani Kondelikowej i znów ją pocałował, po czem chwytał za rękę pana Kondelika...
— Mnie pan nie kąsaj, panie Wejwaro — bronił się pan Kondelik, trzepiąc dłonią w powietrzu. — Wszak my ją panu damy. To jest matka, ona ma także głos, a potem Pepcia...
Pani Kondelikowa długo cieszyła się na tę chwilę, ale że Wejwara tak pięknie powie, tego się nie spodziewała. Mianowicie ostatnie jego słowa „drugich, kochanych rodziców”, ogromnie ją wzruszyły. Owszem, matką była ona, o tem wiedziała, a w jej sercu dość było miejsca, by była matką podwójną. Oczy jej rozpływały się w potopie łez, pochwyciła więc prawicę Wejwary i przycisnęła ją do serca, do piersi. Wejwara cały był pomieszany tą szczerością.
— Panie Wejwaro — mówiła pani — myśmy pana także poznali i mam nadzieję, że dobrze. Jesteś pan poczciwym człowiekiem i szedłeś pan zawsze prostą drogą. Zostań pan takim ciągle, zaufanie do nas zachowaj na zawsze. Skoro jest to wolą bożą, i tatko się zgadza, więc panu Pepcię damy. Dobra córka — będzie dobrą żoną. Sądzę, że będzie pan zadowolony. Prawda, Kondeliku, że to twoja wola?...
— Ależ rozumie się...
Pani Kondelikowa puściła Wejwarę, pośpieszyła do drzwi i wołała do kuchni: