ków łagodna, miła woń zimnego wędzonego ozora, potem napełniła jadalnię woń tłustej gęsiny, na różowo upieczonej.
Gdy pani Kondelikowa, podając gościom, podeszła do ciotuchny Urbanowej, pochyliła się ku niej i szepnęła:
— Dwie szklaneczki smalcu mam z tej gęsi Kasiu...
Wieczoru owego nie myślał Wejwara o jedzeniu. Patrzył na ozór wędzony, ale myślą był gdzieindziej, Nos jego czuł drażniącą woń ozora, ale w duchna człowiek odczuwa czasem i w duchu różne wonie, dawno zwietrzałe nawet — w duchu czuł Wejwara, upajającą woń raju, po którym stąpał z Pepcią. Patrzył przed siebie oczyma otwartemi, a jednak nie widział, co się wkoło niego dzieje. I prawie zląkł się, gdy usłyszał nad sobą głos pani Kondelikowej, która już po raz trzeci nakłaniała go do jedzenia.
— No, panie Wejwaro, gdzież pan się błąkasz, że pan nie bierzesz?...
I przysuwała do niego półmisek z ozorem.
Wejwara drgnął, sięgnął po widelec i nabrał dwa cieniutkie plasterki.