Strona:Ignàt Herrmann - Ojciec Kondelik i narzeczony Wejwara Cz. 2.djvu/117

Ta strona została przepisana.

Co pan robi, czemże się pan naje? — wołała pani Kondelikowa, i pochwyciwszy widelec kładła mu na talerz.
— Dziękuję, dziękuję, szanowna pani... — bronił się Wejwara. — Dosyć, dosyć...
— Nie rób ceregieli — napominał pan Kondelik — jedz pan. Panu chyba dziś po obiedzie wytrawiło, masz pan co doganiać...
Pani spojrzeniem wstrzymała resztę słów małżonka. Na szczęście ani ciotuchna Urbanowa, ani pan Slawiczek nie zwrócili na to uwagi, a pan Kondelik, zoryentowawszy się, pośpiesznie dodał:
— Sądzę po sobie i mam porządny apetyt! Nakładź mu tylko! Po tem dobrze się pije.
Ach, jadło, picie! Czem było to wszystko dla Wejwary dziś, gdy przeskoczywszy ostatnią przeszkodę (w nieśmiałości i niedoświadczeniu swojem uważał zezwolenie rodziców za rzeczywistą „przeszkodę”), znalazł się prawie u samego celu. Możnaż jeść w takich okolicznościach? Czy może jeść człowiek, który przed chwilą prosił o rękę ukochanego dziewczęcia?
Wejwara jednak przekonał się wkrótce, że nawet taki wypadek ważny w życiu, nie wyłącza ani picia, ani jedzenia. A może tylko dlatego, że go Pepcia ciągle pobudzała, że go co chwila napominała?
Pepcia nie zajmowała się dziś gośćmi. Pani Kondelikowa nie zezwoliła na to. Wskazała córce