Strona:Ignàt Herrmann - Ojciec Kondelik i narzeczony Wejwara Cz. 2.djvu/12

Ta strona została przepisana.

Kondelikowa ją rozumiała, więc pogłaskała córkę po głowie i rzekła uspakajająco:
— Ja wiem, Pepciu, czegobyś sobie życzyła; chciałabyś, ażebym pana Wejwarę poprosiła na kolacyę. Cicho, dziecię, na wszystko przyjdzie czas, bądź tylko cierpliwą, nie możemy tatki przynaglać. Wiesz, że ciągle ma jeszcze w głowie te nieszczęśliwe wycieczki, lepiej więc poczekać, wszak się spotkamy w Besedzie.
Wręcz odmiennego zdania był mistrz.
— Poco ten Wejwara nosi bukiety, Betty? Nie ma pieniędzy na wyrzucenie, a taka miotła kosztuje co najmniej dwa lub trzy reńskie!
— Ty, stary, zwracasz tylko uwagę na pieniądze! To pewna, że bukietu nigdzie nie znalazł, ale powinno cię to cieszyć. Mało dziś na świecie młodych ludzi, którzyby tyle okazywali szacunku rodzinie...
— Ale my przecież nie jesteśmy jego rodziną! — oponował pan Kondelik.
— Nie jesteśmy, Kondeliku! — odparła poważnie. — Ale jeżeli się wszystko powiedzie, to może będziemy. W tem właśnie sęk. Inni młodzieńcy starają się, ażeby dziewczynę odurzyć, a o ojca i matkę zupełnie się nie kłopoczą i robią wszystko za ich plecami. Wejwara postępuje uczciwie, nie wyszukuje żadnych kątów, nie namawia dziewczyny do tajemnych schadzek...
— To już zależy od matki, ażeby miała córkę zawsze na oku.
— Kondeliku, Kondeliku! Gdybyś mógł wypytać wszystkie matki, to przekonałbyś się, jaki to