malowałeś. Ale naszą Pepcię wydajemy do magistratu, co ma Wejwara teraz, to mu będą płacili do śmierci, choćby nawet nie awansował, musimy więc dać jej wyprawę odpowiednią propozycyi.
— Gdyby wychodziła za sułtana tureckiego, to jeszcze więcej byłoby potrzeba — wtrącił pan Kondelik. — Czego więc właściwie chcesz odemnie?
— Pieniędzy, staruszku, pieniędzy! Najprzód bielizna, Kondeliku. Musimy wziąć szwaczkę do domu i będziemy szyły. Potem ubranie, te każę szyć u krawcowej. Potem naczynia do kuchni, zasłony na okna, kobierce do pokojów, no! i nareszcie meble. Ale meble pójdziesz wybrać z nami, masz doświadczenie, jako malarz — pochlebiała małżonkowi.
— Nie mówiłem! całą Pragę chcesz zakupić! — uśmiechnął się złośliwie pan Kondelik. — Będziesz chodziła od sklepu do sklepu i szast-prast po dziesięć reńskich.
Pani spojrzała na małżonka z wyrzutem i rzekła poważnie:
— Gdybyś wiedział, Kondeliku, co już mam dla niej, a na co nie dałeś nawet krajcara, tobyś zdumiał. Za swoje oszczędności kupowałam.
Mistrz wstał, podszedł do biurka, otworzył szufladę i wyjął duży portfel; ale zanim go otworzył, wymówił jakby od niechcenia:
— A jest też to właściwie takie pewne — to wesele?
— Kondeliku! Czyż zapomniałeś, co było wczoraj? Każemy to wydrukować i porozsyłamy karty
Strona:Ignàt Herrmann - Ojciec Kondelik i narzeczony Wejwara Cz. 2.djvu/131
Ta strona została przepisana.