Strona:Ignàt Herrmann - Ojciec Kondelik i narzeczony Wejwara Cz. 2.djvu/135

Ta strona została przepisana.

— Proszę tatusia — rumienił się Wejwara — wybornie, na Winohradach mi się podoba.
— Więc już po kłopocie — uderzył mistrz w stół — zamieszkacie na Winohradach. Dobrze się przytem składa, bo właśnie jest mieszkanie puste. Ładnie wam to urządzę, zobaczycie!
W duszy ogromnie był uradowany, że Wejwara będzie trochę dalej od ulicy Jecznej.
Pani Kondelikowej iskrzyły się oczy, spełniło się jej najtajniejsze życzenie, którego nie odważyła się wyjawić mężowi. Dzieci będą mieszkały w ich domu, urządzą się, jak w swoim własnym, wszak Pepcia i tak kiedyś odziedziczy.
— Skoro już pierwszy kłopot załatwiony, możemy pomówić o meblach. Jak myślisz, od kogo je kupisz?
— Naturalnie, że od stolarza.
— Mój staruszku, znów zaczynasz ze swemi drwinami, a tu trzeba pogadać seryo. Co sądzisz np. o Skramliku, Bacyku, lub Majerficku? Ile razy przechodzę przez ulicę Ferdynandową i patrzę na wystawę u Majerficka, to widzę, że tam jest, jak z pudełka.
— To prawda — rzekł mistrz — ale słony, niech go kaci!
— Wszak to się kupuje tylko raz w życiu. Każe sobie płacić, ale daje towar trwały. Sto lat wytrzyma każda rzecz!
— Czy ty myślisz, Betty, że Wejwara liczy na taki długi termin?