— Z tobą trudno się dogadać, Kondeliku. Przypomnij sobie, że ci pan Mejerficek nastręczył także niejedno malowanie...
Pani Kondelikowa zwyciężyła.
Postanowiono, że ma być przedsiewzięta wyprawa do Majerficka. Bardzo dobitnie napominał jednak pan Kondelik, ażeby się nie pytano o żadne esy floresy, żadne rokoko, żaden renesans. Dobre mebelki politurowane, ale nie ołtarze, jakie się teraz wyrabia.
Gdy Wejwara odchodził, umówiła się z nim pani Kondelikowa, że tam pójdą zaraz jutro. Małżonkowi swemu zaś powiedziała, ażeby rano wyszukał plan tego mieszkania.
— Wiesz, teraz kupuje się meble podług planu, aby się nie kupiło nic niepotrzebnego i ażeby każda sztuka miała swoje miejsce.
Drugiego dnia wieczorem przedstawił Wejwara nieśmiało przyszłemu teściowi planik mieszkania, z wymalowanemi na niem przez fabrykanta meblami, wszystko obliczone na centymetr.
— A jaki to będzie miało kolor? — pytał pan Kondelik.
— Wiśniowy, tatku, wiśniowy — pośpieszyła z odpowiedzią pani Kondelikowa.
— Muszę wiedzieć, jak mam malować — rzekł mistrz z powagą — zaraz po niedzieli weźmiemy się do roboty, dopóki jest ładnie...
I po niedzieli zaczął Kondelik malować mieszkanie Wejwary.
Strona:Ignàt Herrmann - Ojciec Kondelik i narzeczony Wejwara Cz. 2.djvu/136
Ta strona została przepisana.