jomą — czegoż więc sobie pani życzy, pani, czy może panna, nie mam przyjemności...
— Pani, pani — rzekła nieznajoma — wdowa po oficyale Mukensznablu von Wiesengrün, gospodyni pana Wejwary...
— Ależ pan Wejwara mieszka... — chciała oponować pani Kondelikowa.
— Owszem, owszem — kiwała głową pani Mukensznablowa — teraz już u nas nie mieszka, ale mieszkał, paniusiu, całe trzy lata mieszkał...
Pani rozglądała się po krzesłach; dotąd nie proszono jej, aby usiadła. Pani Kondelikowa wskazała ręką krzesło i przybyła dama usiadła, skinęła ręką pani domu, aby także to uczyniła, i patrzyła na nią okiem badawczem.
Pani Kondelikowa uczuła się słabą pod tem spojrzeniem.
— I życzy pani sobie?...
— Więc panna von Kondelik ma sobie wziąć pana Wejwarę?
— Tak, przecież to wydrukowane — rzekła przekonywająco pani Kondelikowa.
— Mój Boże! — wymówiła z ironią przybyła — teraz się drukuje różne rzeczy! Przyszłam do pani jako matka do matki i chcę zapytać: co się stanie z moją córką, gdy sobie pan Wejwara weźmię pannę Kondelik?
Masz dyable kaftan!
Strona:Ignàt Herrmann - Ojciec Kondelik i narzeczony Wejwara Cz. 2.djvu/156
Ta strona została przepisana.