niechaj pan przyjdzie. A tego — jeszczem coś chciał. Nie wiesz pan tak o kim, ażeby nas było trochę więcej? Zagralibyśmy sobie po kolacyi w loteryjkę lub w „monako.” Masz pan kogo?
Wejwara pełen radości nie mógł się nawet odrazu opamiętać. Pomyślał chwilę i rzekł szybko:
— A może pan Hupner, szanowny panie?
— Zkądże znowu. On dziś jest panem Besedy, aranżuje scenę północną, onby dziś nie poszedł nawet do arcybiskupa.
— Proszę pana, dziś możeby poszedł. Zrobiono mu na zebraniu jakąś opozycyę, nie chciano mu czegoś zawotować, złożył mandat i nie może się cofnąć. Gdyby mu pan posłał bilet, sądzę, że przyszedłby dzisiaj. Pokazałby przynajmniej, że zrezygnował poważnie.
— Wybornie, Wejwaro! Napiszemy zaraz bilecik i woźny mu go zaniesie. A co chciałem rzec? Nie ma czasem pan Hupner kataru żołądka? Nie znam bliżej jego stosunków rodzinnych.
— O ile wiem, nie ma, proszę pana — odparł Wejwara, zadziwiony trochę pytaniem mistrza.
— Bo to ważne, panie Wejwaro! — objaśnił mistrz. — Człowiek z chorym żołądkiem jest okropnym gościem, szczególniej na Sylwestra. Znałem pewnego dymisyonowanego oficera, który nie mógł na nic patrzeć, ale zjadł, co mu przyszło pod nóż, potem ściskał się za brzuch, stękał, i trzeba było szukać środków na wytrawienie.
Wejwara zapewnił, że pan Hupner nie ma nawet śladu kataru żołądka.
Załatwiwszy się dobrze, kupił mistrz Kondelik
Strona:Ignàt Herrmann - Ojciec Kondelik i narzeczony Wejwara Cz. 2.djvu/16
Ta strona została przepisana.