obiad. Właściwie było mu to zupełnie na rękę. Pięknie to czasem wymknąć się ze zwykłego porządku. Wydawał się samemu sobie teraz kawalerem i rad był z tej przypadkowej wolności, której chciałby jaknajlepiej użyć.
Skręcał już na ulicę Karolową, kiedy uczuł przyjacielskie szturchnięcie w bok.
— Servus, Kondelik!
Mistrz odwrócił się i ujrzał starego przyjaciela, rzeźbiarza i sztukatora Konietopę, z którym przez długie lata wspólnie przyozdabiał nowe domy praskie. Co mistrz Kondelik malował wewnątrz, to oblepiał Konietopa różnemi potworami własnego i cudzego pomysłu zewnątrz.
— Co szturchasz? — gniewał się żartobliwie mistrz.
— Dokąd pędzisz, malarzu? — zawołał Konietopa.
— Na obiad, mój drogi, i nie wiem nawet gdzie. Żona ma masę roboty z kolacyą, robimy bowiem sobie dziś rodzinnego Sylwestra — wypędziła mnie z domu.
— To będziecie wieczorem w domu? — zawołał przeciągłym głosem Konietopa. — A niechże to, gdybym był wiedział, dopieroby nam było wesoło...
— Dlaczego? — pytał mistrz, odgadując prawie.
— Przemyśliwaliśmy z żoną od rana, gdzieby się wybrać. Nie wiemy co zrobić. Cieszyliśmy się, że do nas przyjdzie córka z mężem, a tymczasem załamał się u nich sufit i jutro będą chrzciny! Żona już ugotowała ozór peklowany i rondel pasztetu z wątroby, bo z pustemi rękoma nigdy do nich nie
Strona:Ignàt Herrmann - Ojciec Kondelik i narzeczony Wejwara Cz. 2.djvu/18
Ta strona została przepisana.