Strona:Ignàt Herrmann - Ojciec Kondelik i narzeczony Wejwara Cz. 2.djvu/19

Ta strona została przepisana.

chodzimy, teraz możemy sobie sami zjeść. Cobyś powiedział Kondeliku, gdybyśmy to przynieśli do was i...
— Przyjdźcie-ż, do wszystkich dyabłów! — zapraszał Kondelik. — Będzie nam weselej. Powiem to jeszcze żonie.
Mistrz wykręcił się na pięcie i biegł do domu z wieścią o nowych gościach.
— Ale teraz — mruczał do siebie Kondelik, kiedy zawiadomiwszy żonę, znowu się znalazł na ulicy, będzie tego chyba dosyć! Rodzinny Sylwester, to jednak dobra rzecz!
— Najkrótszą drogą skierował się z ulicy Karolowej na ulicę Perłową. Była tam wówczas restauracya Kalousa ze znakomitą kuchnią, której hołdowali smakosze i wybrednisie całej Pragi.
Usiadł sobie blizko pieca, podjadł rosołu z makaronem, zakąsił sztuką mięsa „z kwiatkiem” i z chrzanem na rosole, oblizywał się po wybornym kotleciku i zapijał pilzeńskiem. Zdawało mu się, że nie zaszkodziłoby, gdyby częściej mógł wymknąć się z ogniska domowego. Bądź co bądź, stanowi to odświeżenie.
Kończył właśnie obiad, gdy otworzyły się drzwi i wszedł pan Kocmich, długoletni asystent pana architekta Beczki, z którym mistrz Kondelik oddawna miał stosunki. Co pan Beczka wybudował, to Kondelik pomalował. Za Kocmichem wszedł pan Szarapatka, kasyer „Patryotycznego towarzystwa ubezpieczeń,” które również do klienteli pana Kondelika należało. Ilekroć się tam urzędnicy domagali lepszej