Strona:Ignàt Herrmann - Ojciec Kondelik i narzeczony Wejwara Cz. 2.djvu/20

Ta strona została przepisana.

gaży, kazał im zarząd wymalować kancelaryę i „kwestya polepszenia” była załatwiona.
Starzy przyjaciele spostrzegli Kondelika i przysiedli obok niego.
Na Sylwestra bywa każdy człowiek miękkim, zwłaszcza starzy kawalerowie, do których cechu należeli obaj przychodnie. Rozgadali się o ostatnim dniu w roku, o tem, jak lata uciekają, jak to dawniej bywało wesoło, a teraz jest coraz gorzej i jak mianowicie te hałasy sylwestrowskie po restauracyach stają się wstrętnemi.
— Ba, rozumie się. — przyświadczał mistrz Kondelik — i dlatego też powiedziałem sobie: basta! Zostanę w domu i nie ruszę się nigdzie. Zejdzie się małe towarzystwo, dwaj, trzej znajomi, mówię wam, panowie, że niema nic lepszego!
— Dobrze panu mówić! — kiwał smutnie głową pan Kocmich. — Pan masz ognisko rodzinne. Ale my! Rok rocznie knajpa, harmider, krzyk, pijaństwa po północy, a proszę pana, gdzie ma nasz brat iść? Komu zależy na starym kawalerze!
— Boże mój — oponował mistrz — w niejednej rodzinie radziby mieć takich gości...
— To się tak mówi, mistrzu — mówił Kocmich. — Toć zaszedłbym nieraz chętnie do domu rodzinnego, ale pomyśl pan, coby się stało, gdybym np. panu przyszedł na kark...
— Ależ, panie asystencie — jąkał się mistrz — toby mnie tylko cieszyło!...
— Gotów jestem pana schwycić za słowo!
— Ależ, panie asystencie, myślisz pan, że nie miałbym dla pana miejsca? Owszem, kolacya pro-