niego deskę, choćby dwie deski. Ale kiedy ten pan Szarapatka tak lubi ostrygi, to trzeba, ażebyś jeszcze z pół kopy przyniósł. Za nic w świecie nie chciałabym, aby ich potem zabrakło, a najwyższy czas, aby je gotować i posiekać.
— Znów mam biegnąć, Betty? I znów do Wondraczka na ulicę Perłową? Dopiero ztamtąd przybiegłem! Niech idzie Kaśka!
— Ona nie może, spojrzyj, co ma roboty.
Kasia półnaga kręciła się po pokoju i poprawiała szczotką woskowaną podłogę.
— Niech więc idzie Pepa! — zawołał ojciec Kondelik.
— Spojrzyj na nią! Godzinę musiałaby się ubierać, zresztą ona sieka ślimaki. — Któż to zrobi za nią?
— Ja już nigdzie nie pójdę! — bronił się mistrz.
— No, więc ja pójdę, Kondeliku — mówiła pani pozornie obojętnie, sucho, ale każde słowo miało swe ukłócie. — Będziemy jedli kolacyę o dziewiątej, a może nawet o dziesiątej...
I już odwiązywała fartuch.
Mistrz był rozbrojony, przekonany.
— Ile potrzeba tych ślimaków? — pytał.
— Pół kopy, staruszku — odpowiedziała już znowu zupełnie uprzejmie — i kilka cytryn dokup także i ćwiartkę serdeli — herbaty zabrakło, staruszku, buteleczkę araku mógłbyś wziąć, ażebyśmy nie podawali na stół reszek... wygląda to tak dziwnie...
— Słuchaj-no, Betty, jeżeli jeszcze potrzebujesz twardych bułek i słoniny, lub suszonych śliwek i pieprzu i angielskiego ziela, to powiedz mi to odra-
Strona:Ignàt Herrmann - Ojciec Kondelik i narzeczony Wejwara Cz. 2.djvu/22
Ta strona została przepisana.