Strona:Ignàt Herrmann - Ojciec Kondelik i narzeczony Wejwara Cz. 2.djvu/25

Ta strona została przepisana.

wszystko obiegał i poznosił, z gąsiorem w plecach! Zachciało się im rodzinnego Sylwestra, teraz go mają!
— Gąsior? — zawołał pan Hupner. — Boże mój, smarować ojcze, nasmarować fluidem, i będzie pan jak ptaszę! Poślijcie po butelkę do Niewinnego...
Mistrz machnął ręką, jakby odpędzał muchę.
— Panie kochany, to wszystko za słabe, znam się na tem. Gąsior będzie mnie trzymał, dopóki nie puści, mnie już teraz ledwie „tyrpan” pomaga.
Mistrz czuł, że nie wysiedzi, połączonemi siłami zaniesiono go przeto do łóżka, a kiedy przyszli małżonkowie Konietopowie z językiem i pasztetem, oblepiała mu właśnie pani Kondelikowa plastrem „tyrpanowym” plecy.
— Cicho, staruszku — mówiła — będzie ci dobrze, tylko sobie poleż spokojnie. Ładnieś nas urządził, staruszku, a ja tak się cieszyłam...
Pan Kondelik nie mógł mówić, leżąc na brzuchu, ustami w poduszkach, ale mruczał przynajmniej.
— Ja wiem, staruszku — ciągnęła pani — tyś temu nie winien, ale ja także nie. To dopust Boży. Odłożyłam na bok najlepsze, największe ostrygi, masz ich tam piętnaście, już są w piecyku — jak będą gotowe, przyniosę ci i pozostanę tu przy tobie staruszku. Otworzywszy drzwi na oścież, będziesz wszystko słyszał, jakbyś był z nimi przy stole.
Tyrpan przylgnął do ciała, mistrz się ostrożnie przewrócił na wznak, pani otuliła go pierzyną i śpieszyła znowu do kuchni.
Tymczasem przybyli i panowie Kocmich i Szar-