patka, i nim posiadali do stołu, odwiedzili pana Kondelika. Panowie zmieniali się przy łóżku, żałowali, radzili, ale humoru nie tracili wcale. Ostrygi pachniały z kuchni tak ponętnie, tak pociągająco.
— Jedno jest pewne, Kondeliku — zakonkludował sztukator Konietopa — że w tym roku już cię gąsior więcej nie schwyci, a to powinno cię pocieszyć...
Mistrz mruknął kilka słów, które zrozumiał tylko Konietopa. Sztukator roześmiał się i wołał:
— Zaraz ci lepiej, malarzu, prawda?
O pół do ósmej poprosiła pani Kondelikowa gości do stołu, a zarazem niosła małżonkowi talerz wybranych ostryg. Opróżniała je i łyżeczką podawała mistrzowi do ust.
Z jadalni odzywało się stukanie w talerze, mlaskanie językami, wysysanie sosu ze skorup, głośne pochwały. Kondelik nie mógł się pohamować, i otarłszy usta po dziesiątej ostrydze, mruczał pod pierzyną:
— Rozumiem cię, zgrajo! Pożeracie, com wam poznosił, a ja tu leżę, jako ten Łazarz!
O północy pan Hupner witał nowy rok dłuższym toastem, a gdy całe towarzystwo głośno i zgodnie piło za zdrowie pana Kondelika, mruczał nieborak gospodarz wśród ogólnego hałasu wściekle:
— Menażerya! Jeszcze sobie kpiny ze mnie stroją, za ślimaki i za kawior! Niechajby sobie przy najmniej popsuli żołądki!
Wtem wtargnęło całe towarzystwo do sypialni Kondelika, z panem Hupnerem na czele, niosącym
Strona:Ignàt Herrmann - Ojciec Kondelik i narzeczony Wejwara Cz. 2.djvu/26
Ta strona została przepisana.