Strona:Ignàt Herrmann - Ojciec Kondelik i narzeczony Wejwara Cz. 2.djvu/28

Ta strona została przepisana.

Dziwny urok miała ta liczba! Gdy się Pepcia kręciła po pokoju, pomagając mamusi sprzątać, i później, gdy zbierała sztukę po sztuce swego ubioru niedzielnego, co chwila oglądała się na nią, a na Pepcię patrzyła znów z pod oka mateczka, z ciepłym uśmiechem. Wiedziała dobrze, na co oczy córki spoglądają, i sama chwilami zawadziła o czerwoną piętnastkę. W jednej chwili, gdy jej Pepcia wbiegła prawie pod ręce, pochwyciła ją obiema rękami za głowę, głaskała ją trochę i rzekła szczerze, po macierzyńsku:
— Prawda, Pepciu, jak to dzień ten wydaje ci się dziwnym, co?
Pepcia schyliła głowę, wymknęła się matce i broniła się:
— Ależ mamusiu...
— No, no, dziecię! Przecież to nie wstyd!
Już Pepcia była prawie ubrana. Teraz przypięła sobie na głowie zimowy kapelusik, zarzuciła ciepły płaszczyk i śpieszyła do swego stolika, z którego szufladki jakby pokryjomu wyjęła biały, podługowaty przedmiot. Była to książka do nabożeństwa, dar matczyny, ofiarowany w dniu pierwszej komunii.
— Nie zapomnij tylko o niczem, dziecię — napominała pani Kondelikowa. — Zajdź po tę mufkę, na dziś ją Prochazka obiecał, a dla mnie wstąp po rękawiczki do Engelmilera. Obacz, czy futerko dobrze przyszyte i spróbuj je sama, ażeby znów nie były wewnątrz palce poprzeszywane, jak mi wtenczas zrobił Pawlasek. Dopiero potem przyjemność, pruć w domu! I nie baw tam długo.