A gdy później ogolony, umyty, zjadłszy śniadanie i ubrawszy się wychodził na miasto na zwyczajny swój niedzielny „przedobiedni” kieliszek, rzucił ogromnie gniewne spojrzenie na czerwoną piętnastkę na kalendarzu pod zegarem.
— Dyabli nadali z jubileuszami! — przebiegło mu przez głowę.
Pepcia zatrzymała się na mieście i powróciła dopiero po odejściu tatki. Przeciągnęła trochę umyślnie z załatwieniem sprawunków, przeczuwała bowiem, że trzeba będzie nagiąć tatkę na wycieczkę popołudniową, i pozostawiła zadanie to mamusi. Im dłużej trwała znajomość jej z Wejwarą, tem niemilej dotykały ją te wszystkie niedelikatne wyrażenia, jakich się tatko o nieobecnym Wejwarze dopuszczał, jakkolwiek wiedziała, że to wszystko pochodzi nie z serca, lecz z płuc, jak mawiała mamusia. Ale nie chciała tego słuchać i o ile się dało, unikała rozmów. Rozwijało się w niej to, co się rozwija w każdym pododnym przypadku i w każdej rodzinie. Kochała ona bardzo swoich rodziców, mianowicie do matki lgnęła ową naturalną, dziecięcą potulnością, jak prawie wszystkie córki, mające w matkach najmocniejszą podporę; ale jednocześnie stawała się z biegiem czasu coraz większą stronniczką Wejwary. Dotąd nie można było przewidzieć, kiedy ją Wejwara zabierze z domu, Pepcia sama nie wyznaczała sobie żadnego terminu, ani o tem wiele myślała; czuła, że dotąd stać się nie mogło z powodu skromnego, niesamodzielnego stanowiska Wejwary. Byłaby z nim poszła choćby jutro, ale znów miewała nieokreśloną bojaźń
Strona:Ignàt Herrmann - Ojciec Kondelik i narzeczony Wejwara Cz. 2.djvu/35
Ta strona została przepisana.