wszystkiemi temi wzruszającemi obrzędami, które w rodzinach porządnych są w zwyczaju.
Po ostatnich słowach matki oblała się Pepcia gorącym rumieńcem. Wargi miała mocno zacięte, jakby nie chciały przepuścić słów, które sobie już, już torowały drogę. Już ją męczyło milczenie i wymówiła nagle:
— Nie, mamusiu, tego nie żądaj odemnie. Nic podobnego Wejwarze nie powiem, nie wymówiłabym tego. Wiem dobrze, że mnie pan Wejwara... lubi, ale pobudzać go nie mogę do niczego. Mamusiu, zatknęłabym się! Wyglądałoby to, jakbym z domu uciekała, lub jakbyście się chcieli mnie pozbyć, albo jakbyśmy go chcieli złowić. Nie żądaj tego odemnie, mamusiu!
Pani Kondelikowa była stropioną. Na taką stanowczość Pepcia nigdy się jeszcze nie zdobyła. Sama pani Kondelikowa nie przeczuwała, jak poważnie córka rzecz traktuje. Ulękła się niemal tych słów, na końcu których drgało, coś, jak płacz. Dziwna rzecz, jak znajomość ta Pepcię zmieniła, tak łagodną, tak bierną dawniej. Ot, ot, jak to niedoświadczone, nieświadome dziecko otwiera nagle oczy, jej, mądrej matce, która mniemała, że wszystko dokładnie poobmyślała i do najlepszych doszła konkluzyj. Zawstydziła się niemal przed córką. Patrzcie, ma ona także swoje zdanie, i pani Kondelikowa musiała sobie przyznać — zupełnie naturalnym instynktem — że zdanie dobre. Pośpieszyła więc, ażeby zatrzeć niemiłe wrażenie.
— No, widzisz dziecię, tyś mnie nie zrozumiała. Dobrze więc, nie mów panu Wejwarze nic. Cie-
Strona:Ignàt Herrmann - Ojciec Kondelik i narzeczony Wejwara Cz. 2.djvu/39
Ta strona została przepisana.