Strona:Ignàt Herrmann - Ojciec Kondelik i narzeczony Wejwara Cz. 2.djvu/40

Ta strona została przepisana.

bie się pozbywać? Łowić męża? Nie, Pepciu, o tem nie myślałam. Zostawiam wszystko w boskich rękach, i wierzę, że dobrze się skończy. A gdy się tak zachowasz, Pepciu, musi mieć szacunek dla ciebie. Tak, dziecię, rozbierz się i pokrajesz mi makaron...
Pepcia poszła i krajała makaron.

Czas przedpołudniowy różnił się u Kondelików od każdej zwykłej niedzieli. Mistrz powrócił do domu w humorze wybornym. Był na Małej stronie, na górze u Michałka, u Lobkowiców, zafundował tam sobie buteleczkę mielnickiego z zieloną kartką, tego dobrego, i pogwizdywał wesoło.
Dziwnym trafem, mistrz wcale się nie chmurzył, gdy z uderzeniem godziny 2-ej przybył Wejwara, i nie rzekł mu nawet jednego złego słowa. Był to może skutek krótkiej rozmowy, jaką z nim miała po obiedzie pani Kondelikowa.
Dochodziła dopiero 3-cia, gdy cała karawana wychodziła z ostatniej bramy wyszehradzkiej na szosę do Pankracego. Nawet nie myślał pan Kondelik, że mu się będzie tak dobrze działo. A dmuchał wietrzyk dość ostry.
— Jaki ładny dzień, staruszku — zachwalała pani, opierając się zupełnie lekko na ramieniu małżonka — jaki piękny dzionek!
— W nocybym z wami chyba nie poszedł — odrzekł mistrz. — Szmat drogi, i gdyby był Wejwara przedtem coś napomknął, to moglibyśmy całą tę komisyę zaprosić do nas.
— Tego właśnie Wejwara czynić nie chciał —