Pan radca wsunął się między obu mistrzów, a gdy posmakował piwa, przemówił kategorycznie:
— Panowie, zostawmy damy przy pogawędce, a my we trzech moglibyśmy sobie pograć w maksla, jeśli panowie umiecie!
Mistrz Kondelik kiwnął tylko głową, że się to niby samo przez się rozumie, ale stryj Wejwara rzekł z uszanowaniem:
— Gram ja, szanowny panie radco, ale jeżeli nie dość dobrze, to musi pan wybaczyć.
W oka mgnieniu znalazły się karty, i gdy je panowie rozrzucili, zaczął pan radca „dawać”. Dzielił z niezmierną wprawą, jak wirtuoz, mało który eskamoter mógłby się z nim mierzyć, tak mu karty migotały w palcach. Widocznem było, że włada niemi również mistrzowsko, jak swoim referatem w magistracie.
Przyjemnie upływał czas całemu towarzystwu. Dawno już na dworze zapadł zmrok, dawno już dymiły w sali naftowe lampy, o Pradze nikt nie pomyślał. Pan Kondelik zapomniał zupełnie, że siedzi daleko od Wyszehradzkiej bramy i pił jak w domu. Wejwara nie próbował również namawiać do powrotu, panie ciągle jeszcze nie mogły dokończyć tej długiej historyi, którą wszystkie kobiety na świecie sobie opowiadają i która nigdy ukończoną nie będzie.
Wtem otworzyły się drzwi i weszli dwaj, czy trzej goście, biali jak młynarze, zaśnieżeni na dwa palce.
Pan Kondelik bezwiednie spojrzał ku drzwiom i zawołał:
— Cóż to, śnieg pada?
Strona:Ignàt Herrmann - Ojciec Kondelik i narzeczony Wejwara Cz. 2.djvu/44
Ta strona została przepisana.