— I jak jeszcze — potwierdził gospodarz — mamy już śniegu po kolana, a przytem ładna zadymka!...
Mistrz postawił szklankę i rzekł do współgrających:
— Chyba dajmy spokój, panowie!
— Ostatnie trzy koła — zgodził się pan radca, który doskonałe miał teraz karty. Trzy razy z rzędu grał „po dwie”, a potem „dużą grę”, z basztońską na końcu.
— Ostatnie trzy koła — powtórzył — przecież się do domu dostaniemy.
— Chodzi tylko o to, jak? — wtrącił smutnym głosem mistrz Kondelik. — Szmat drogi...
Nie dało mu to spokoju. Nim pan radca rozdał, wyszedł mistrz na dwór, ażeby zobaczyć jaka pogoda.
Wrócił po chwili i wiercąc Wejwarę oczyma, mruczał gniewnie:
— Wiedziałem, iż to się tak skończy! Śniegu napadało po kolana, a wicher! Nawet oczu otworzyć nie można!
Byłby to powiedział zupełnie inaczej, gdyby się nie musiał oglądać na krewnych Wejwary, a szczególniej na pana radcę. Ale Wejwara rozumiał jego spojrzenie.
— Przejdzie, panie sąsiedzie — uspokajał mistrz rzeźbiarz.
— Do rana, z pewnością — odpowiedział pan Kondelik koląco — ale radbym wcześniej nieco być w domu.
Strona:Ignàt Herrmann - Ojciec Kondelik i narzeczony Wejwara Cz. 2.djvu/45
Ta strona została przepisana.