drodze, ojciec Wejwara pójdzie także z nami! No, Wejwarko, poproś pan stryja.
Nie trzeba było prosić.
Stryjowi Wejwarze podobało się w nowem towarzystwie, małżonce jego także. Postanowili, że pojadą za Kondelikami, a jeżeli nie znajdą powozu, no, to pójdą pieszo. Zresztą zapewniał ojciec Janonszek, że tu mają dorożkarze w niedzielę „weksel”, że będą jeździli, jak z wesela.
Kondelikowie opuścili więc towarzystwo bez długich pożegnań. Rozumiało się przecież samo przez się, że nowa znajomość nie mogła się skończyć tak nagle, u Mahulika się spotkają. Mistrz Kondelik chciał także za świeżej pamięci porównać, jaki jest dziś ten praski chmiel, przeciągnięty przez akcyzę.
Wszyscy czworo wpakowali się w dorożkę, woźnica użył całej swojej wymowy, aby wałacha pobudzić do kroku — i po kilku trafnych przezwiskach, zawstydził się koń nareszcie i ruszył. Wejwara i pani Kondelikowa dziękowali w duchu Bogu, że rzecz tak szczęśliwie się skończyła...
Dorożka trzęsła się i turkotała i już wycieczkowicze widzieli bramę Wyszehradzką, kiedy nagle po tej stronie, gdzie siedział pan Kondelik, coś zatrzeszczało, trzasnęło, dorożka się pochyliła, zaturkotała jeszcze kilkakrotnie — i stanęła. Z kozła dało się słyszeć straszne przekleństwo, potem skrzypnął stopień, drzwiczki otworzyły się i głos dorożkarza odezwał się, jak piła:
— Proszę, niech państwo wychodzą! Koło się złamało!
Strona:Ignàt Herrmann - Ojciec Kondelik i narzeczony Wejwara Cz. 2.djvu/47
Ta strona została przepisana.