W sobotę wieczorem stawił się Wejwara u Kondelików o godzinie szóstej w najświąteczniejszym ubiorze. W tym czasie mistrz Kondelik czynił w sypialni przygotowania do golenia, Pepcia w jadalni przyszywała sobie do stanika jakąś „kremową” różyczkę, przywitała zatem Wejwarę w kuchni sama pani Kondelikowa, napół już w paradnym, napół jeszcze w kuchennym stroju. Jakże chętnie byłaby zapytała: Jakże, panie Wejwaro, mianowali pana? — gorzała bowiem ciekawością, co się stanie na dzisiejszem posiedzeniu w magistracie. Ale chciała pozostawić Wejwarze, aby sam się zwierzył ze słodkiej tajemnicy; a gdyby może nawet dziś, Boże broń, nie spełniło się to, czego oczekiwał, musiałaby milczeć i udawać, że o niczem nie wie. Prawie zadrżała, gdy spojrzała na Wejwarę; wydał się jej tak dziwnie wzruszonym... Chryste Panie, byłożby możliwem, ażeby go znowu przeoczono?
Z największem więc zaparciem siebie, na jakie się zdobyła, z uśmiechem świętej niewiadomości, podała mu rękę i mówiła:
— Witam pana, panie Wejwaro! Patrzy pan, żem niezupełnie jeszcze przygotowana? Zaraz będę szykuję coś dla naszego tatki, (a teraz szeptała prawie), krzyczy cały dzień, że się na Żofinie nie naje, kupiłam więc kurczę, kończy się właśnie pieczenie. Musisz pan także spróbować, staruszek w tej chwili skończy ubieranie, słyszałam, że obciągał brzytwę! No, a Pepcia jest obok, poprawia sobie tam coś, proszę dalej, panie Wejwaro.
Wejwara zapukał do drzwi jadalni, jak ptaszek
Strona:Ignàt Herrmann - Ojciec Kondelik i narzeczony Wejwara Cz. 2.djvu/56
Ta strona została przepisana.