Strona:Ignàt Herrmann - Ojciec Kondelik i narzeczony Wejwara Cz. 2.djvu/59

Ta strona została przepisana.

twarz, wydawała się pani wiecznością; ale nareszcie i ona się skończyła.
Mistrz nie okazał radości tak gwałtownej, jak jego małżonka, wysłuchał zupełnie poważnie, ale choć tego nie okazywał, cieszyło go to. Zdawało mu się prawie, jakby sławetna rada miejska i jemu okazała przychylność swoją, mianując Wejwarę koncepistą. A twarz jego zupełnie się wypogodziła, gdy pani Kondelikowa przyniosła kurczęta, upieczone na różowo, salaterkę młodych kartofli i talerz mizeryi.
— Widzi pan, panie Wejwaro, hę? — i mlasnął językiem. — Nie myślałeś pan chyba, że nominacya pańska odbędzie się z kurczętami w garniturze! Ale teraz bierzmy się za te ptaki, w Żofinie gotowi nam nie zostawić żadnego krzesła.
Prawdę powiedziawszy, sam tylko mistrz siadł z prawdziwym apetytem do stołu. Ani Wejwarze, ani Pepci, ba! nawet pani Kondelikowej jeść się nie chciało z radosnego wzruszenia...
W nastroju podniosłym wybrano się na Żofin. Wejwara i Pepcia szli przed rodzicami, dziś po raz pierwszy pod rękę, ale nieśmiało. Obojgu serca rosły, ale mimo to nie mogli się szczerze rozgawędzić. Trzeba było całą tę uciechę i wzruszenie dokładnie przetrawić i opanować, zanim rozpoczną się wzajemne wynurzania. Zdawało im się, że świat cały patrzy na nich, że im z twarzy czyta, co się wewnątrz dzieje. Cieszyli się naprzód, że na Żófinie zginą w tłumie, spłyną, znikną w falującem mnóstwie osób. Potem będą dopiero sami. Cieszyli się ze