Strona:Ignàt Herrmann - Ojciec Kondelik i narzeczony Wejwara Cz. 2.djvu/60

Ta strona została przepisana.

zbliżającego się wieczoru, z elektrycznego oświetlenia, z morza lampionów, z muzyki, z oświetlonej rzeki. I tam gdzieś wśród gęstych drzew, w wonnym gąszczu powiedzą sobie, ku czemu teraz nie znajdują wyrazów.
Odetchnęli z głębi, gdy, przekroczywszy most, wchłonięci zostali w tłumie.
Siedli blizko orkiestry i nawet nie zauważyli, że muzyka nie gra. Koncert odbywał się w sali na górze i kapela na wyspie miała długą pauzę. Ale dla Wejwary nie trzeba był muzyki. W sercu jego wszystko grało i śpiewało, jakby w piersi posiadał dźwięczny aryston. Ach, jutro! Jutro będą zaręczyny! Od jutra będzie rzeczywiście i na prawdę należeć do rodziny.
Nawet Pepcia nic nie mówiła. Była jakby w jakimś nieziemskim zachwycie i rozumiała zawsze bardzo dobrze, co jej chce rzec Wejwara, gdy ją uścisnął za rękę. Odwzajemniała jego uściski i niema ta rozmowa stawała się coraz wymowniejszą.
Zupełnie po kryjomu obserwowała pani Kondelikowa tę bezdźwięczną konwersacyę i uśmiechnęła się błogo, patrząc gdzieś daleko. W tej chwili patrzyła w przeszłość i w przyszłość jednocześnie. Cieszyła ją niezmiernie myśl, że niezadługo będzie matką podwójną, a trochę później, jeśli Bóg da... Ale nie, nie dokończyła myśli. Ściskało ją to za gardło, biła ją w skronie — ta nieskończenie piękna, błoga myśl...
Mistrz Kondelik rozkoszował się tymczasem in-